Ledwo co zobaczyłam w sklepie arbuzy i truskawki, a potem nagle pojawiły się nektarynki, brzoskwinie, wiśnie i czereśnie. Chwilę później trzeba było się pożegnać z truskawkami. Nie zdążyłam jeszcze najeść się owoców i warzyw, a już zastanawiam się, co będę jeść zimą.
Ledwo co żegnałam się z sesją letnią, żeby zanurzyć się w błogie nie-myślenie o nauce, a teraz widzę, jak sierpniowych dni ubywa i powoli wchodzimy we wrzesień. Jeszcze nie zdążyłam zrealizować swoich wakacyjnych planów i postanowień, a zaraz będę musiała porządnie usiąść do nauki.
Czas staje się bardziej zauważalny wraz z opisywaniem kolejnych folderów ze zdjęciami, które poprzedza data. Gdzieś między jednym a drugim spotkaniem, spacerem, pracowaniem z tatą i gotowaniem, wszystko się rozeszło.
Ledwo co zdążyłam przekonać się do sportowych sandałów, za którymi nie przepadam, a prawdopodobnie na palcach jednej ręki będę mogła policzyć te wszystkie razy, kiedy założyłam je wychodząc na dwór. Ledwo co zdążyłam troszeczkę się opalić i spalić sobie ramiona.
Nie zdążyłam zmęczyć się pełnią sezonu w moich nadmorskich okolicach, najeść lodów i gofrów ani wykąpać w morzu. Gdzie się podział mój cały lipiec? W sierpniu coś się zmienia, w powietrzu i w słońcu.
I marzę sobie, że kiedyś nadejdzie taki czas, gdy spojrzę w kalendarz i zobaczę na nim „sierpień” nie przyjmę tego ze zdziwieniem, ale będę na to gotowa. I marzę, że kiedyś będę umiała powiedzieć, że odpoczęłam chociaż troszkę, tak naprawdę odpoczęłam.