Czasem jest tak, że zaczynam w głowie układać sobie wpis, całe związki wyrazowe, frazeologiczne, wnioski, ostatnie zdania. Czasem zapisuję w notatniku, o czym chciałabym napisać, czasem po prostu siadam i stukam w klawisze. Od jakiegoś czasu nie skreślam już tematów z listy, piszę bardziej uczuciowo, tak po prostu. W końcu to miejsce to patchwork i kalejdoskop różności.
Zdarzyło mi się wczoraj wejść na chwilę do sklepu w celu zabicia czasu i natychmiast pochłonął mnie wir miękkich materiałów, swetrów, wygodnych. Prawie zapomniałam o moich zasadach rozsądnego planowania garderoby i o tym, że mam w szafie już kilka mięsistych ogrzewaczy. Gdybym miała wybrać jeden rodzaj góry od ubioru, który mogłabym nosić do końca życia, to zdecydowanie byłby to sweter. Mam w szafie kilka, które szczególnie lubię. Jeden jest szary i asymetryczny, dorwany w lumpeksie za kilka złotych, inny znaleziony u babci, taki typowy brzydki świąteczny sweter.
Kiedyś sweter kojarzył mi się z gryzącą wełną, ubieraniem przez mamę do przedszkola i wyglądaniem paskudnie. Wtedy wolałam bluzy i polary. Teraz jest zupełnie odwrotnie. Bo wiecie, sweter pasuje i do spódnicy, i na sukienkę, i do krótkich spodenek i do długich spodni. Jest idealny do narzucenia na plecy latem, gdy pod wieczór robi się chłodno i do przesiadywania zimą z herbatą i książką. Jest najbliższym ciepłym przyjacielem, gdy gorszy dzień, a jedyne, o czym marzę, to zrobić z siebie miękkie burrito.
I nie wiem, jak to jest, że swetry z sieciówki mogą mnie bardziej zachwycić niż koncert, na który czekałam od zawsze. To nie tak, że mi się nie podobało, bo było pięknie i cudownie, ale pozostał niedosyt. Przyznaję to przed sobą z wielkim wstydem i sama się sobie dziwię. Bo jak koncert Florence, który był moim wielkim marzeniem, mogłam przeżyć bez większego echa?
Pamiętam koncerty w gimnazjum w gdyńskim klubie Ucho. Tuż przed wyjściem siedziałam jak na szpilkach, pastowałam glany i wybierałam koszulkę. Koncert przeżywałam w prawdziwej ekstazie, skacząc i obijając się o ludzi. A nie było tak w ostatnią sobotę.
Zastanawiam się, czy nie wpadłam w pułapkę wiecznego niezadowolenia i oczekiwania od wszystkiego więcej. Zjadam tort, ale czuję, że nie ma wisienki na górze. No, chyba że mówię o swetrze. One są idealne w każdym calu. Tak jak wschody i zachody słońca.
Hania
Bardzo mozliwe, ze zwyczajnie zmieniły Ci sie priorytety. Zauważyłam to w ostatnim czasie u siebie i czuje sie z tym dobrze 🙂 warto zastanowić sie co tak naprawdę daje nam radość i szczęście, a nie jedynie chwilowe zadowolenie i na tych kilku rzeczach sie skupić 🙂
PolubieniePolubienie
Możliwe, to jest jakaś myśl. Dziękuję za cenną uwagę! 🙂
PolubieniePolubienie